Beata Kwiatkowska: Tytuł pani nowej płyty to Caminho, czyli droga. Dokąd ma ona panią zaprowadzić? A może uważa się pani za ukształtowanego już muzyka? Jeśli tak, to jaką wybrała pani drogę?
Dorota Miśkiewicz: Nie mam takich bardzo konkretnych oczekiwań muzycznych i wydaje mi się, że droga dla każdego znaczy coś innego. Moja droga jest właściwie taka nie wiadomo jaka, bo nie wiadomo co będzie za zakrętem. To nie jest tak, że muszę do któregoś momentu dojść, że wyznaczam sobie bardzo wyraźny cel, na przykład to, z kim zagram. Ja sobie raczej wyznaczam takie mniejsze cele i realizuję je, może nie tyle z dnia na dzień, co w jakimś krótszym okresie czasu. Zamarzyłam sobie, że w przypadku płyty Caminho wystąpi na niej Grzegorz Turnau, ale nagle spontanicznie wpadło mi do głowy, że trudniej byłoby zaśpiewać z Grzegorzem Markowskim. I to nie było planowane przez lata, to była spontaniczna myśl. W mojej drodze nie patrzę aż tak daleko.
B.K.: A skąd ten tytuł?
D.M.: Bo jest ładny. Grzegorz Turnau postanowił wykorzystać moje słowa, mój nieistniejący język, w którym nagrałam mu piosenkę na demo. Tam sobie śpiewałam minho, caminho i on uznał że to caminho można by zostawić w tekście. Kto będzie chciał to sobie sprawdzi i zobaczy, że to znaczy droga. Poza tym to ładnie brzmi. Tytuł zwraca uwagę na moje fascynacje muzyką brazylijską. A na tej płycie jest tego trochę. Specjalnie na nagrania do tej płyty przyleciał zagrać Brazylijczyk. Ten obcojęzyczny, obco brzmiący tytuł na pewno zwraca uwagę.
B.K.: Właśnie, na płycie pojawia się Guello.
D.M.: On bierze udział w całej marcowej trasie. Gra się nam ze sobą świetnie, nie wiem, co on o tym sądzi, ale mi jest z nim rewelacyjnie.
B.K.: Jak doszło do współpracy przy nowej płycie z dwoma Grzegorzami, czyli Grzegorzem Turnauem i Grzegorzem Markowskim?
D.M.: To była myśl spontaniczna, aczkolwiek dojrzewała jakiś czas w mojej podświadomości. Na poprzedniej płycie Pod rzęsami zawarłam utwór Perfectu Wyspa, drzewo, zamek, więc to jest też swego rodzaju kontynuacja, bo na Caminho jest też Perfekt pod postacią Grzegorza Markowskiego. Uważam, że to jest po prostu świetny band. A Markowski jest bardzo dobrym wokalistą, bardzo charyzmatycznym i mimo, że kochają go tłumy, to mi jest zawsze mało w mediach wykonawców starej daty. Mam ogromny szacunek dla tej starej gwardii. Oni po prostu świetnie śpiewali.
B.K.: Kolejny gość, który pojawia się na płycie to Marcin Wasilewski, rewelacyjny pianista.
D.M.: To jest moja znajomość jeszcze z bardzo dawnych lat. Razem jeździliśmy na warsztaty jazzowe, razem zaczynaliśmy uczyć się grać i śpiewać. Poszliśmy trochę innymi drogami. On poszedł drogą bardzo ambitnej muzyki improwizowanej, swobodnej i raczej, jak widzę, nastawiony jest na rynki zagraniczne. Rynek polski jest dla niego trochę za mały. Poza tym to co robi, to jest bardzo dobry towar eksportowy. Jest to może i nawet geniusz fortepianu. Na pewno bardzo zdolny człowiek. Cieszę się, że chciał zagrać także piosenki. Z tego co mówił, czuł się w tym również bardzo dobrze.
B.K.: Recenzentom bardzo trudno jest panią zaszufladkować. Z jednej strony gra pani jazz, a z drugiej jest nominowana do Fryderyków w kategorii „najlepszy album roku pop”.
D.M.: To jest dla mnie niesamowite zaskoczenie, dlatego że do kategorii pop jest się trudno dopchać. Bardzo dużo chętnych startuje w tej kategorii. To jest dla mnie bardzo duże wyróżnienie, bo to jest wyróżnienie od branży. To branża popowa głosuje. Tu się czuję bardzo doceniona, a z drugiej strony widzę, że moi koledzy jazzmani też zauważają tę płytę. Mówią, że jest bardzo dobra, czyli podoba się tak naprawdę i jednym i drugim, i to mnie bardzo cieszy, bo w sumie zależało mi na takiej sytuacji . Chociaż nie stosowałam celowych zabiegów, ale jednak dążyłam do tego, żeby uszczęśliwić i prostego człowieka, który oczekuje od muzyki jakiejś otuchy w życiu, a z drugiej strony profesjonalistę. Więc być może się to mniej lub bardziej udało.
B.K.: Do Fryderyków jest pani nominowana także w kategorii „wokalistka roku”. O ten tytuł walczą też Ania Dąbrowska, Natu, Maria Peszek i Katarzyna Nosowska. To dosyć mocne nazwiska. Wyniki ogłoszone zostaną 20 kwietnia. Ma pani jakieś przeczucia co do werdyktu?
D.M.: Czuję się głupio, że jestem w tej piątce. To, że nie dostanę Fryderyka jest dla mnie jasne jak słońce, ale fakt że jestem w tej piątce, to już jest dla mnie wielka rzecz.
B.K.: Od dziecka wyrastała pani w atmosferze muzyki. Jest Pani przecież córką słynnego saksofonisty Henryka Miśkiewicza. Czy jest on surowym krytykiem pani twórczości? Jakie były reakcje ojca na najnowszą płytę?
D.M.: Tacie zawsze podobało się to, co robię. W bardzo wczesnym okresie, jak byłam nastolatką, dawał mi jakieś uwagi. Ale w tym momencie nie jest surowym krytykiem. On też zrozumiał, że ja robię swoje i on robi swoje. Nie wchodzimy sobie w drogę. Doradzamy sobie, ale nie mówimy, co kto ma robić. Raczej dodajemy sobie otuchy. Jeżeli ewidentnie widzimy, że coś jest nie tak, to można wtedy zareagować. Tata w przypadku tej płyty nie miał żadnych „ale”. Tylko w ostatniej fazie zgrywania podpowiedział, że chyba troszeczkę za mało jest wokalu i faktycznie go posłuchałam.
Rozmawiała
Beata Kwiatkowska
źródło: Toruński informator kulturalno – artystyczny IKAR