Magdalena Kujawa: Funkcjonuje Pani na tzw. rynku muzycznym już prawie 40 lat. Wiele Pani koleżanek, także utalentowanych wokalistek, już dawno znikło z estrady, zwłaszcza kiedy po przemianach w naszym kraju zmieniła się także muzyka. Jak Pani sądzi, z czego wynika to, że Pani popularność od lat nie słabnie, przeciwnie – zdobywa Pani ciągle nowych fanów?
Ewa Bem: Przemiłe podsumowanie. Różne są życiorysy artystów, którzy zaczynali w tym samym czasie co ja. Niektórych po prostu już nie ma. Inni skręcili w jakąś dziwną stronę, nie bardzo kompatybilną z ich umiejętnościami albo przekonaniami. Jest w tym jakiś fałsz, a publiczność jest na to szalenie wyczulona. Poza tym ten zawód jest szalenie wymagający i trzeba mieć niezłą siłę wewnętrzną, żeby w nim wytrwać. Nie wiem jak to się dzieje ze mną. To chyba wynika z mojego poczucia obowiązku i z tego, że jestem wśród takich wspaniałych przyjaciół, którzy jakoś cały czas podążają za mną, jak podczas toruńskiego koncertu. Na pewno budowałam to pomalutku, z własnych niezachwianych przekonań artystycznych, przemyśleń, z osobowości, którą uważam za dosyć skrystalizowaną. Może to mi pomogło. Poza tym ja w ogóle nie wiem co to znaczy kantować publiczność i nigdy nie próbowałam tego nawet zrozumieć, a tym bardziej robić. Moje dwie córki, które są moimi sędziami, też mi pokazują co jest warte zainteresowania i co je same w muzyce interesuje. One także pozwalają mi wierzyć, że to jest ciągle jeszcze to samo. I to jest chyba najlepszy sposób, żeby być jak najdłużej z publicznością.
M.K.: Więc z jednej strony wierność sobie, a z drugiej ciągłe poszukiwania czegoś nowego w muzyce?
E.B.: Na pewno jakaś elastyczność i otwarcie. Ładowanie się w eklektyzm i zamknięcie, to niebezpieczna zabawa dla artysty.
M.K.: Nosi Pani zaszczytne miano pierwszej damy polskiego jazzu. Z drugiej strony śpiewa Pani bardzo popowe utwory. Jak przebiega podział – w jazzie realizuje Pani ambicje, a w popie zdobywa popularność?
E.B.: Jestem daleka od takich kalkulacji. Zawsze miałam wielkie zainteresowanie dobrym popem. Świadectwem tego niech będą świetne piosenki napisane dla mnie przez Wojtka Karolaka czyPtaszyna Wróblewskiego, które były przebojami w sensie zupełnie popowym. Takie utwory jakWyszłam za mąż, zaraz wracam czy Żyj kolorowo pisali jazzmani, więc jest ta nuta czy jakiś ton jazzowy w harmonii. Śpiewałam też wielkich tekściarzy. Chcę podkreślić, że wykonawcy, którzy w moim czasie rozpoczynali, na przykład Skaldowie czy Marek Grechuta, też wykonywali dobrą muzyczną literaturę. Były to utwory tworzone przez zawodowych kompozytorów i teksty pisane przez poetów niemalże. Nie były to więc czasy siermiężnego tworzenia piosenek: szwagier napisał melodię a wujek teksty. Takie utwory nie mają racji bytu na dłużej, natomiast tamte, nawet odkopane po trzydziestu latach, są nadal świetne.
M.K.: I właśnie część starych przebojów znajdziemy na ostatniej Pani płycie ewa.ewa. Są tu nowe wersje takich utworów jak Jesteś mój czy Sprzedaj mnie wiatrowi. Ja, przyznam, przywiązuję się do pierwotnych wersji…
E.B.: Świat bardzo się rozkochał w coverach i nagrywa je z upodobaniem. Czasem jest tak, że podoba nam się jakaś piosenka w oryginalnej wersji, ale nasze ucho jest już przystosowane do innego brzmienia. Zmieniło się nasze ucho, choć oczywiście nie wszystkie stare, oryginalne wersje są passe. Dźwięk dzisiejszych nośników jest bardzo określony i czasem nie da się już dawnych nagrań słuchać z taką samą radością. Oczywiście jako podróż sentymentalną tak. Ale nie wszystko mogło by dobrze zabrzmieć na antenie radiowej, wśród nowoczesnych produkcji. Młodzi wykonawcy często chcą się zmierzyć z dawnymi przebojami. Poza tym mogę się przyznać do tego, że zaśpiewałam na płycie ewa.ewa kilka piosenek, na które zawsze miałam niebotyczny apetyt. Nawet było to podszyte lekką zazdrością, że Grażka Łobaszewska złapała Całkiem spokojnie wypiję trzecią kawę, a ja tego nie mam w repertuarze. 🙂 To tak, jak widzi Pani nieprzytomnie piękną sukienkę na kimś. Z jednej strony myśli pani: Nie będę nosić tego samego, co ona. Z drugiej strony chętnie by Pani chociaż przymierzyła. Mam jednak nadzieję, że czytelnikom nie brakuje poczucia humoru!
M.K.: Podczas toruńskiego koncertu wytworzyła się niezwykła atmosfera. To porozumienie było odczuwane zarówno ze strony publiczności jak i ze sceny. Ile czerpie Pani ze spotkania z publicznością?
E.B.: Wszystko. To jest rodzaj misterium. Jeszcze bardzo długo po koncercie wracam do uspokojenia. Zdarza się często, że chce mi się płakać, że już się skończyło i muszę się pożegnać z publicznością. Wynika to z tego, że bardzo kocham ludzi i wręcz garnę się do nich. Z jednej strony jestem występującą artystką, a z drugiej każdym z Państwa, którzy siedzą i słuchają. Ja też bywam na różnych koncertach i tak samo się w nie angażuję.
M.K.: Była Pani jurorem telewizyjnych programów dla młodych talentów. Czy sądzi Pani, że dzięki nim można zrobić karierę?
E.B.: W pierwszej fazie „Drogi do gwiazd” jej celem było „odszarzenie” narodu, rozśpiewanie, wciągnięcie w zabawę. Do pierwszej edycji ludzie nie zgłaszali się po jakąś konkretną nagrodę, tylko żeby zaprezentować siebie. „Idol” był już zupełnie innym programem. Tu trzeba było mieć silne nerwy. Ja nie przeszłabym przez eliminacje. Nikt nie jest w stanie zaśpiewać a cappella przed gronem osób, o których się wie, że będą go besztać i wdeptywać w ziemię. Z tego programu najwięcej ludzi się wyforowało, ale to chyba nie była kwestia wysokiej poprzeczki, tylko nakręconej koniunktury. Właściwie wszystko jedno, który z tych programów jest katapultą dla młodych talentów. Potem liczy się łut szczęścia. Gdy byłam gościem „Szansy na sukces”, program wygrała Kasia Cerekwicka, która naprawdę fantastycznie zaśpiewała Wyszłam za mąż, zaraz wracam. Od razu szalenie przypadła mi do gustu, bo była skromną dziewczyną, która w najmniejszy nawet sposób nie próbowała mnie wciągnąć w protekcję czy pomoc. Szła swoim tropem. Bardzo pomalutku próbowała się wspiąć. Przez lata próbowała wszystkiego, śpiewała w chórkach. Bardzo szczerze tego żałowałam, bo wiedziałam, że ona ma talent. I teraz nagle karta się odwróciła. Kasia nagrała płytę, która nie schodzi z anteny. Więc nie zawsze ktoś, kto wygrał jest noszony na rękach. Zawsze są jakieś układy. Z tej perspektywy patrząc bardzo się cieszę, że taki szmat drogi już za mną i że mogę całkowicie decydować o sobie sama. Chcę tylko powiedzieć, że ci młodzi, którzy mają w sobie coś, prędzej czy później wypłyną, bo publiczność, która ich słucha, jakoś ich znajdzie.
Rozmawiała
Magdalena Kujawa
źródło: Toruński informator kulturalno – artystyczny IKAR