Artykuły prasoweWięcej w ArtusieStankiewicz fot. Magdalena Maria Jaroń

Kasia Stankiewicz & Aleksander Dębicz – recenzja koncertu

Luty to miesiąc, który dzielimy na dwie części: „do walentynek” i „po walentynkach”. Tym razem jednak, dzięki wyjątkowym wydarzeniom i niezwykłym Artystkom, cały luty okazał się przepiękną, trwającą walentynką! Ale może po kolei…

W wigilię walentynek miałam okazję uczestniczyć w niezwykłym, magicznym i pełnym wypielęgnowanych dźwięków wydarzeniu – koncercie akustycznym Kasi Stankiewicz i Aleksandra Dębicza. Artystka, jedynie przy akompaniamencie fortepianu, w delikatnym świetle zaledwie kilku reflektorów, przez prawie dwie godziny urzekała słuchaczy swoim matowym, kojącym głosem. Na koncert poszłam zupełnie nie znając ostatniej płyty Kasi – „Lucy and the Loop” (tutaj muszę uderzyć się w pierś i w pokorze skłonić głowę). Wszystkie utwory były więc dla mnie nowe. Ale to dobrze – dzięki temu przez całe dwie godziny z ogromnym zaciekawieniem wsłuchiwałam się w historię Lucy. A jest ona niezwykle… mądrą i pouczającą historią. To był też mój pierwszy koncert Stankiewicz. I tutaj po raz kolejny delikatnie popukuję się w głowę zadając pytanie „jak to możliwe?”. No cóż – może po prostu tak już jest w sztuce, że na skrzyżowanie niektórych dróg trzeba czekać latami. Wróćmy jednak do Kasi…

Urzekło mnie w tym koncercie kilka niuansów – w zasadzie drobiazgów, które jednak miały kluczowy wpływ na atmosferę i relację budowaną z odbiorcami. Przepiękna sala koncertowa Dworu Artura sprzyjała utrzymaniu tego klimatu. Ale może po kolei – aby nie zgubić wątku.

Po pierwsze: Kasia śpiewała bez podsłuchu. Przy lekko jazzowym aranżu, który zaproponował Aleksander Dębicz, wykazała się niezwykłą wrażliwością – niejednokrotnie artyści improwizowali, ciesząc się nawzajem swoją obecnością na scenie oraz dźwiękami, które ze sobą łączyli. Dawno nie słyszałam takiej harmonii! No i brak odsłuchu, co dzisiaj jest rzadkością… Budzi podziw.

Po drugie: wszystkie utwory były poprzedzone krótkim wprowadzeniem w losy Lucy – lirycznej bohaterki ostatniego albumu Stankiewicz. W ten sposób każdy odbiorca miał okazję odnaleźć w tym miejsce dla siebie – własnych refleksji i przemyśleń.

Po trzecie: naturalna, nieudawana skromność i zaskoczenie Kasi – widząc wzruszenie u Artystki z tak bogatym stażem i wspaniale prezentującą się dyskografią nie sposób się nie uśmiechnąć. To wspaniałe, że słuchacze cieszyli się w pełni obecnością obojga artystów na scenie, a oni – szczęściem swoich słuchaczy.

Kasia nie chodziła po scenie. Po prostu siedziała i opowiadała o losach kobiety, która pod wpływem życiowych doświadczeń stopniowo się zmieniała i dojrzewała do pewnych mądrości. I bardzo dobrze, że udało jej się w końcu ubrać je w słowa i przekazać w jednej z najbardziej wzruszających postaci – w utworach.

Oczywiście nie sposób pominąć w tym miejscu także obecności Aleksandra Dębicza, który jest wyjątkowym pianistą. Co jednak ujmujące – nie „walczył” on o dominację. Pozostał na drugim planie przez praktycznie cały koncert. A to dźwięki, które wydobywał dzięki wirtuozowskim uderzeniom w klawisze unosiły głos Kasi.

Na koniec dostałam od Kasi płytę, więc teraz już z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że ŻAŁUJĘ, iż wcześniej ona do mnie nie trafiła. Ale chyba warto było czekać, a nawet przegapić premierę – dzięki temu doczekałam się cudnej dedykacji i czasu, który mogłam spędzić z Artystką w pełni świadomą swoich twórczych decyzji i wyborów.

 

Autor: Magdalena Maria Jaroń
Fot.: Magdalena Maria Jaroń
Źródło: https://ingardenion.wordpress.com/w-kregu-kultury/muzyka/2016-2/luty-2016/kasia-stankiewicz-aleksander-debicz-koncert/