Artykuły prasoweWięcej w ArtusieRay WIlson

Piosenki, które wczoraj zabrzmiały w Amfiteatrze Muzeum Etnograficznego w Toruniu znają chyba wszyscy. To muzyka, przy której wielu dorastało, przeżywało swoje pierwsze zauroczenia, dojrzewało, rozstawało się i wracało. Ray Wilson w repertuarze Genesis Classic pozwolił toruńskiej publiczności odzyskać na chwilę to, co już przeminęło.

PO PIERWSZE – ORGANIZACJA

Organizowane przez Centrum Kultury Dwór Artusa w Toruniu „Koncerty pod Gwiazdami” mogą być przykładem dla wielu imprez kulturalnych. O sukcesie tego corocznego wydarzenia świadczy chociażby tradycja! Wydaje się, że niemal od zawsze ciepłe, letnie noce w Toruniu dekorowane są dźwiękami najjaśniejszych gwiazd świata muzyki, reprezentujących różne gatunki i style. W takim przypadku od organizatora oczekuje się profesjonalizmu – doświadczenie zobowiązuje do tego, aby unikać kardynalnych błędów, które przecież przy tego typu wydarzeniach mogą wkraść się niepostrzeżenie. Od dłuższego czasu z zaciekawieniem obserwowałam więc działania Dworu Artusa – szczególnie w zakresie promocji wydarzenia. Cóż… Jest to jeden z nielicznych przypadków, kiedy swoim „krytycznym pazurem” nie jestem w stanie wydobyć mankamentów. I aby słowa te nie pozostały bez pokrycia, przywołam kilka argumentów:

  • plakaty –> przygotowane profesjonalnie (czytelne, zawierające komplet informacji: o sprzedaży biletów przed wydarzeniem i w dniu koncertu, o danych organizatora, miejscu, możliwości odnalezienia wydarzenia w social mediach, a także informację, że nawet w przypadku niepogody koncert nie zostanie przeniesiony do innego miejsca! – proszę pokazać mi Organizatora, który w tak skrupulatny sposób potrafi udzielić informacji, zachowując przy tym czytelność plakatu…);
  • plakaty po raz drugi –> przygotowano kilka wersji – dostępny jest zarówno plakat zbiorczy (wszystkie gwiazdy oraz informacje o wszystkich koncertach festiwalowych) oraz plakaty promujące konkretne wydarzenie (każdego artystę); co więcej – plakaty pojawiły się zarówno w internecie, jak i w centrum miasta;
  • gazeta festiwalowa – okazjonalne wydanie zawierające wszelkie informacje na temat festiwalu, jak również przybliżające sylwetki artystów (rozdawana w ramach promocji);
  • stała aktywność w social mediach (zarówno Instagram, jak i Facebook od dłuższego czasu monitował o zbliżających się atrakcjach);
  • konkursy z wejściówkami – były! i to nawet nie były wyjątki!
  • zabezpieczenie terenu festiwalu (teren został odpowiednio odgrodzony, służby ochrony były, ale jednocześnie nie przeszkadzały i nie narzucały się stojąc łapczywie pod sceną – pracownicy służb informacyjnych pozostali niezauważeni);
  • ceny biletów – nie były kuriozalne! w mojej ocenie – wypośrodkowane;
  • miejsce – Amfiteatr ma w sobie to „coś”; przede wszystkim ma wspaniałą akustykę. I chociaż trzeba liczyć na dobrą pogodę, to jednak dla letnich koncertów jest doskonałym miejscem;
  • godzina wejścia – bramy na teren festiwalu były otwarte od godz. 20.00 (godzina przed koncertem), a bilety można było kupić przed wejściem na teren festiwalu już od godz. 19.00 – dzięki temu nie było kolejki przy sprawdzaniu biletów, a i ci, którym zależało na dobrym miejscu nie musieli zjawiać się pod bramą w samo południe;
  • sprzedaż płyt – namiot Raya Wilsona usytuowany był w takim miejscu, że był po prostu ogólnodostępny; nie blokował też ciągów komunikacyjnych, a sprzedaż albumów odbywała się zarówno przed koncertem, jak i po jego zakończeniu.

PO DRUGIE – ARTYSTA

Wybór Gwiazdy otwierającej coroczny festiwal to rzeczywiście wyzwanie. Trzeba bowiem postawić na nazwisko znane, potrafiące przyciągnąć dobrze znanymi hitami, ale i jednocześnie zaskoczyć czymś nowym. Należy również sięgnąć po taki repertuar, który trafi zarówno do nastolatków, dwudziesto- i trzydziestolatków, jak i jeszcze starszych pokoleń. Dwór Artusa postawił w tym roku wszystko na jedną… GWIAZDĘ. I należy już na początku powiedzieć, że Ray Wilson nie zawiódł ani Organizatorów, ani tym bardziej widowni.

Pierwszy raz miałam okazję przeżyć koncertowe spotkanie z Ray’em Wilsonem na żywo. Od początku zaskarbił sobie sympatię publiczności, bo… jest w nim coś optymistycznego. Po prostu. Śmiem podejrzewać, że wychodzi na scenę szczęśliwy i wspaniale czuje się, gdy otacza go muzyka. I to czuć. Zaraża energią – do tego stopnia, że w końcu poderwał toruńską publiczność.

Jest tutaj jeszcze jedna niezwykle istotna kwestia – zespół muzyków, z którymi Ray pojawił się na scenie. Można było nie tylko usłyszeć, jak doskonale są zgrani, ale przede wszystkim zobaczyć, jak bawią się muzyką i cieszą czasem spędzanym na scenie. Tak naprawdę każdy z nich przyciągał uwagę – nawet klawiszowiec i perkusista, muzycy, których mobilność sceniczna jest przecież znacznie ograniczona. Jednak na szczególne uznanie zasługuje trójka muzyków (poza frontmanem oczywiście!): Steve – gitarzysta (brat Ray’a), wiolonczelistka oraz saksofonista, flecista i basista w jednym! Popisy muzyczne, które dzięki tej trójce docierały do uszu widowni, były naprawdę smaczne

Nie mogłam oderwać oczu (ani uszu!) od wiolonczelistki, która wydobywała z instrumentu najpiękniejsze tony i w ten sposób dekorowała niemal każdy utwór, ani też od saksofonisty, który praktycznie co utwór zmieniał instrument (!), ani tym bardziej od Steve’ego, który z jednej gitary „przerzucał się” na drugą (ostatecznie nie wiem, ile gitar miał przygotowanych!).

Chapeaus bas!

PO TRZECIE – REPERTUAR

To jeden z najistotniejszych elementów tworzących atmosferę każdego koncertu. Artysta musi wiedzieć, w jaki sposób przygotować setlistę, aby była ona ciekawa i pozwalała doświadczyć całej gamy przeżyć. I w tym miejscu także Ray Wilson nie zawiódł. Co więcej – zaprosił toruńską publiczność do uczestnictwa w niezwykłej podróży po świecie dźwięków tak dobrze znanych nam z poprzednich dekad!

Koncert rozpoczął się dźwiękami singla pochodzącego z płyty We Can’t Dance. „No Son of Mine” stał się doskonałym zaproszeniem do muzycznej podróży przez lata 90. I chociaż ten utwór pojawił się na albumie Genesis ponad ćwierć wieku temu (płyta z tym singlem została wydana w 1991 roku), to artyści nadali mu świeże brzmienie. Zdecydowanie jest to zasługa zróżnicowanego zestawu instrumentów.

Drugi utwór to jeszcze dalsza retrospekcja – zaniosła wszystkich do roku 1983, kiedy to na listach przebojów pojawił się tytuł „That’s All” z krążka pt. Genesis. Subtelny rock w mocnej, gitarowej oprawie. W pamięci na długo pozostanie mi wirtuozerskie zamknięcie utworu przez solówkę saksofonisty.

Po „That’s All” zabrzmiał utwór „Wait for Better Days”. I jeżeli do tego czasu komuś jeszcze wydawało się, że nie zna repertuaru Ray’a Wilsona, to w tym momencie rozwiane zostały wszystkie wątpliwości. Liryczne brzmienie z tak charakterystycznymi przejściami pomiędzy zwrotkami chwytało za serce. W tym utworze doskonale też było słychać wiolonczelę i całe bogactwo, które wnosiła do linii melodycznej. Prawdziwy rock w wydaniu balladowym. A ostatecznie nie zabrakło również kilku solówek: saksofonisty i gitarzysty.

A później przyszedł czas na „Another Day in Paradaise” – niezwykły utwór, będący już dziś symbolem zmierzchu lat 80. Singiel wydany został w roku 1989, a u źródeł jego powstania leży podróż Phila Collinsa do Waszyngtonu. Artysta, wstrząśnięty skalą bezdomności w tym mieście, napisał piękną balladę. I pomimo upływu tylu lat – nadal brzmi ona niezwykle aktualnie.

Utrzymaniem nostalgicznego i refleksyjnego nastroju ballady Phila Collinsa był utwór „Another Cup of Coffee” z repertuaru Mike and the Mechanics (zespołu stworzonego przez basistę Genesis). A zaraz potem zabrzmiało genialne „Take It Slow”. I chyba właśnie w takich balladowych, lirycznych wypowiedziach Ray czuje się najlepiej. Ciepła barwa głosu, umiejętność wprowadzenia odrobiny dramaturgii do narracji oraz fakt, iż w żadnym utworze Wilson nie „walczy” (jako wokalista) z instrumentami o dominację – wszystko to sprawia, że jest w stanie łączyć ze sobą żywioły. „Take It Slow” doskonale to odzwierciedla. Z jednej strony obdarza spokojem i daje wytchnienie, z drugiej – jest tutaj słyszalny element zmysłowej ekspresji, która brzmi jak swoisty konflikt tragiczny (pięknie to słychać w refrenie, gdy partie wokalne budowane są na tle partii smyczkowych).

Później zabrzmiał utwór „Not About Us” (trzeci singiel z piętnastego krążka Genesis), a zaraz po nim – kultowe „In the Air Tonight” Phila Collinsa.

Miłą niespodzianką okazał się także utwór „One”, który – dla odmiany – zaśpiewał brat Ray’a WilsonaSteve. Ale nie zabrakło także innych, kultowych powrotów. Wspomnieniem końcówki lat 70. okazało się wykonanie „Follow You Follow Me” – kultowej kompozycji z repertuaru Genesis, która na listach przebojów i sklepowych półkach pojawiła się w 1978 roku (album …And Then There Were Three…).

To nie wszystko. Nie zabrakło oczywiście akcentów z solowej kariery Ray’a (utwór „Change” z płyty o tym samym tytule, wydanej w 2003 roku). To, co zdecydowanie ujmowało – i mam tu na myśli nie tylko „Change” i wspomniane już wcześniej kompozycje, ale również takie tytuły jak „Solsbury Hill” (singiel Petera Gabriela, który powstał po odejściu muzyka z zespołu Genesis) – Wilson połączył w jednym scenariuszu to wszystko, co niegdyś tworzyło magię i pozwalało Genesis pozostawać na szczytach list przebojów. Sukcesy solowe muzyków potwierdzają jedynie ich oryginalność i niepowtarzalność. A Ray’owi udało się po to sięgnąć i stworzyć historię opowiadaną hitami. Mocnym zamknięciem koncertu były trzy, dobrze znane tytuły: „Land of Confusion”, „American Beauty” oraz „Mama”.

Nie zabrakło też bisów. Nie ma się co dziwić, że publiczność tak szybko nie pozwoliła Ray’owi i jego zespołowi opuścić sceny. Przypieczętowaniem tego koncertu było „Congo” , kultowe „Inside” oraz magiczne „Knockin’ on Heaven’s Door”.

Cóż pozostaje do powiedzenia na koniec? Ray, w sposób bardzo kolorowy, otworzył tegoroczny cykl Koncertów pod Gwiazdami. A najlepszą reklamą tego wydarzenia były uśmiechnięte twarze widzów opuszczających w piątek toruński Amfiteatr. W tym miejscu wypadałoby więc już tylko zaprosić na kolejne wydarzenie, bo Toruń rozbrzmiewać będzie muzyką aż do 5 sierpnia! A za tydzień? Za tydzień Kasia Stankiewicz i Varius Manx

Autor: Magdalena M. Jaroń

Źródło: www.filozofiasztuki.pl